15 maja 2025
Cena zdrowia
Ostatnio trafiłem na Facebooku ogłoszenie reklamujące kursy Bradleya Nelsona. Kliknąłem, zaciekawiony, ale szybko zrezygnowałem. Przeczytałem koszty biletów. Poniżej pokazuję zrzut, aby każdy mógł zobaczyć. Celowo nie ujawniam organizatora; w końcu nikt mi nie płaci za reklamę.
Przyznam, że ceny tych biletów zaskoczyły mnie. Wiem, że wiedza kosztuje, ale żeby aż tyle? Który normalny Polak może sobie pozwolić na kurs za taką cenę? Jasne, zdrowie nie ma ceny. W takiej sytuacji, wspomagając czasem ludzi energetycznie, wychodzę na idiotę, bo nigdy nie wziąłem nawet złotówki z swój czas, wiedzę i pomoc. Bradley Nelson nie jest idiotą, ale raczej milionerem. A może organizatorzy jego kursów w różnych krajach?
Dla porównania sprawdziłem, jakie są ceny innych stacjonarnych kursów uzdrawiania w różnych metodach. Otóż, opłaty wahają się od 600 do 1200 złotych, zależnie od stopnia w danej metodzie i uzdrowiciela prowadzącego, na przykład kurs reiki I stopnia u jednego mistrza może kosztować 700 złotych, a u innego 800. To też spore pieniądze, za 2 lub 3 dni nauki, ale mam nadzieję, że konieczne, aby zarobić na opłaty związane z kursem, przygotowanie kolejnych i własną pensję. W końcu za wiedzę i czas poświęcony nauczaniu innych należy się jakaś zapłata. W innych dziedzinach też nikt nie uczy za darmo, powiedzmy robótek na szydełku czy budowania mostów. Za darmo możemy pobrać nauki w państwowych szkołach i rzadko oferują one kształcenie wysokiej jakości. Jednak między opłatą 700 czy 1000 złotych, a 3000 lub prawie 5000 jest różnica. Czy to sugeruje, że metoda Nelsona jest trzykrotnie lepsza? Bzdura. I jeszcze ten podział na bilety dla zwykłych i VIP-ów! Za miejsce w pierwszym rzędzie, obiad i możliwość rozmowy z Nelsonem trzeba dodatkowo zapłacić. Nigdy nie uczestniczyłem w kursie, w którym prowadzący kazałby sobie płacić dodatkowo za rozmowę. Bradley Nelson musi być zaiste wielkim guru!
Nie jestem przeciwnikiem uzdrawiania za pieniądze, a tym bardziej sprzedawania kursów uzdrawiania, gdzie trzeba wynająć salę, współpracowników, opłacić podatki. Sam pomagam nie pobierając żadnych korzyści poza dziękuję i własną satysfakcją, głównie w kręgu rodziny i dobrych znajomych. To, uważam, moja sprawa, a w sumie sądzę, że każda pożyteczna działalność powinna być doceniona godziwą opłatą. Jednak jakaś moralność powinna mieć wpływ na cenę tych usług. Kiedy dla uzdrowiciela zarobek jest ważniejszy od samej pomocy, jego zasady stają się dziwne, raczej dalekie od rozwoju duchowego.
Nie piszę tu o metodzie Bradleya Nelsona. Przeczytałem jego książki i wypróbowałem jego rady na sobie. Uważam, że to działa (zwłaszcza kod emocji) i warto tą metodę propagować oraz rozwijać. Jednak nie uważam, że należy na niej tworzyć milionowe majątki. Jeśli chcemy pomóc ludziom, nie dzielmy ich na lepszych, czyli tych których stać na naszą pomoc i gorszych, dla których kurs uzdrawiania czy samo uzdrawianie jest poza zasięgiem z powodu ceny. I nie dajmy żołnierzom medycyny oficjalnej argumentów, że szarlatani bogacą się na nieszczęściu chorych. A na takich, kłamliwych przecież, tezach opiera się obecna nagonka na medycynę alternatywną.
Kursy uzdrawiania za tak duże pieniądze nie są uczciwe. Pomijam tu fakt, że trzy czy pięć tysięcy złotych dla Amerykanina, po przeliczeniu na dolary, mogą się wydawać niewielką kwotą. W Stanach zarobki są znacznie wyższe. Jednak polski organizator kursu powinien mieć świadomość, że proponuje zdrowie tylko dla bogatych. A potem ci bogaci będą oferować seanse uzdrawiania za niewiele mniejsze pieniądze, na które będzie stać tych bogatszych w społeczeństwie. A zwykły zjadacz chleba? Cóż, niech idzie do państwowego lekarza. Piszę jak działacz lewicy, ale nie, nie mam lewicowych poglądów. Po prostu tak widzę fakty i naturę ludzi.
Niestety, gdy widzi się takie ogłoszenia, człowiek zaczyna zastanawiać się, czy aby metoda jest cokolwiek warta czy też jest po prostu produktem marketingowym. Gdybym wcześniej nie wypróbował na sobie kodu ciała, uznałbym, że to jedna wielka ściema, by wyrwać kasę od naiwnych.