Świat pełen zagadek
Wszystko co nas otacza odbieramy pięcioma zmysłami. Wydaje się nam, że to doskonałe narzędzia. A przecież już od lat wiadomo, że nasze zmysły odbierają tylko niewielki wycinek rzeczywistości. Nauka odkrywa coraz to nowe dowody, że świat wokół nas jest niezrównanie bardziej różnorodny, niż nam się wydaje. Ot, na przykład większość zwierząt widzi i słyszy zupełnie co innego, niż my. Postrzegają otoczenie w innych pasmach światła, słyszą inne zakresy dźwięków, czują inne zapachy, dla nas niedostępne.
Część z tych „zwierzęcych” umiejętności poznała nauka i odkrywa je przed nami za pomocą różnych protez: teleskopów, mikroskopów czy czujników podczerwieni. Powoli zaczynamy zdawać sobie sprawę, jak mało wiemy o świecie, jak złudne są nasze odczucia i jak mała wiedza. Nawiasem mówiąc, aż dziwne, jak kurczowo ludzie nauki trzymają się starych schematów, gdy niemal codziennie inni naukowcy udowadniają, że wczorajsze dogmaty były tylko iluzją.
Czasopisma ezoteryczne, takie jak Nieznany Świat, specjalizują się niejako w odkrywaniu tajemnic, które natura przed nami ukrywa. Chwała im; poszerzają nasze zrozumienie świata i wiedzę o nim.
Spróbujmy przyjrzeć się, jakie to tajemnice umykają nauce, choć są powszechnie znane i nikt ich nie próbuje ukrywać.
UFO
O Niezidentyfikowanych Obiektach Latających słyszeli chyba wszyscy w świecie zachodnim i spora część ludzkości w innych rejonach naszego globu. Wielu widziało je na własne oczy, nieliczni mieli okazję bliżej się zetknąć z tym zjawiskiem. Większość jednak nie wierzy w istnienie NOL-i, a już zupełnie nie akceptuje realności tych obiektów świat naukowy.
Przyjrzyjmy się faktom. Wizerunki NOL-i można znaleźć w sztuce pochodzącej z całej chyba historii ludzkości. Można się ich dopatrzeć w prehistorycznych rysunkach naskalnych, są na obrazach z różnych epok, między innymi religijnych, w których nad głowami świętych autorzy namalowali obiekty łudząco przypominające te ze współczesnych zdjęć UFO, są na późniejszych dziełach sztuki.
Współcześnie wykonano tysiące zdjęć takich obiektów. Są setki relacji z tak zwanych bliskich spotkań. Czymkolwiek są NOL-e, ich istnienia wręcz trudno nie zauważyć, zwłaszcza, że często pojawiają się w miejscach katastrof, lotów kosmicznych i przy innych ważnych dla ludzi okazjach.
A jednak są całe tabuny niedowiarków, kwestionujących to zjawisko. Twierdzą, że to fałszywki (oczywiście, że takie się zdarzają, ale wszystkie?!), że nadinterpretacja, że z pewnością to błędy aparatów. Tym ludziom UFO musiałoby wylądować na głowie, by uwierzyli, że coś takiego istnieje naprawdę.
Jednak żaden myślący i wolny od dogmatycznego myślenia człowiek nie odrzuci tego, co widzi, tylko dlatego, że nie zgadza się to z jego dotychczasowymi poglądami.
Wykopaliska niezgodne z obecnym stanem wiedzy
Trudno na pierwszy rzut oka wyobrazić sobie, że może być coś nieuczciwego w tak oczywistych dziedzinach, jak archeologia czy paleontologia. Ludzie sobie kopią w ziemi, wykopują coś z niej albo odkrywają na jej powierzchni, potem określają wiek coraz doskonalszymi metodami, dociekają, do czego to mogło służyć i z układanki różnych znalezisk wyłania się obraz przeszłości, ba!, tworzy się historia. Proste i eleganckie.
Jednak nie wszystko jest tak oczywiste. Swego czasu na rynku wydawniczym pojawiła się książka autorstwa Michaela Cremo i Richarda L. Thompsona, pt. „Zakazana archeologia”. Starannie przygotowana, zatrzęsła środowiskiem archeologów. Otóż, autorzy wykonali wieloletnią pracę, klasyfikując różne znaleziska. Wśród nich znalazły się takie, które nie pasowały do przyjętego powszechnie obrazu historii. Cóż się stało? Ano, środowisko naukowe nie zaakceptowało pracy kolegów i nie uznało za stosowne przyjrzeć się faktom. Zapewne niektórzy nie potrafili zmienić przekonań, które wtłoczono im w szkołach, inni nie zdobyli się na ryzykowanie własnej kariery i woleli tradycyjne spojrzenie na archeologię i historię.
Piramidy egipskie są powszechnie znane. Mniej znany jest jednak Zahi Hawass, zarządzający jak król egipską archeologią. A szkoda, bo człowiek ten dba bardzo rzetelnie, aby żaden wywrotowiec nie badał piramid i nie prowadził wykopalisk w Egipcie. Oczywiście prace takie są, wiele ekip archeologicznych robi różne swoje wykopki na terenie tego kraju, rzecz w tym jednak, że muszą one mieć na to zgodę Hawassa (obecnie jego następców, bo mu się trochę noga powinęła). Chodzi o to, by nie dostał jej ktoś, kto może zburzyć obraz historii Egiptu, jaki obowiązuje w obecnej nauce.
Wciąż pojawiają się dowody na nieco inną wersję historii, niż ta oficjalna. Jednak są one ukrywane lub deprecjonowane na różne sposoby. Zbyt wiele przewodów doktorskich otwarto, by udowodnić aktualną wersję dziejów. Zbyt wiele karier mogłoby się załamać, gdyby się okazało, że oparte były na błędach i przeinaczeniach.
Tak oto dzieci w szkołach uczą się wciąż historii, w której nie ma miejsca na dywagacje, jakim cudem w pokładach węgla sprzed milionów lat znajdują się przedmioty cywilizacji, albo jak to się stało, że piramidy pobudowano w czasie obecnie niemożliwym do powtórzenia. Dlaczego archeologom czy historykom nie przyjdzie do głowy, że robotnicy, przesuwający na drewnach potężne kamienie, raczej nie mogli ustawiać ich co kilka sekund, by zbudować piramidy w czasie określonym przez naukowców?
A przecież wokół piramid narosło mnóstwo kontrowersji. Różni badacze podają odmienne daty ich powstania, istnieją różne teorie sposobu ich budowania. Podobnie jest w wypadku innych znalezisk i zabytkowych budowli na całej Ziemi.
Może kiedyś ludzkość pozna - przynajmniej w zarysie - swoją prawdziwą historię, jednak zapewne nie będzie to prędko.
Kręgi zbożowe
Kręgi zbożowe nie są tak popularne, jak UFO czy piramidy. Większej ilości ludzi kojarzą się raczej z wakacyjnymi newsami typu „potwór z Loch Ness” czy „Yeti”, których nikt nie traktuje poważnie.
Od lat w różnych miejscach kuli ziemskiej na polach i łąkach pojawiają się znaki, często bardzo skomplikowane. Wygniatane w zbożu, czasem w trawie, zadziwiają precyzją wykonania i zwykle mało zrozumiałą symboliką. Są ludzie nauki, którzy badają to zjawisko, jednak większość „oświeconych” woli przyjąć wygodne założenie, że to po prostu dzieła żartownisiów, wygniatających kręgi za pomocą deski i sznurka. Nie dociera do nich, że wielu z tych symboli po prostu nie da się wykonać tak prymitywnymi metodami i to w kilkadziesiąt lub kilkanaście minut, bo tak krótkie czasy ich tworzenia obserwowano.
Naukowcy mają pewien system. Jeśli coś nie zgadza się z ich wiedzą czy założeniami, po prostu ignorują to. Nie badają czegoś, co uważają za bzdury. A szkoda, zwłaszcza w tym wypadku.
Może nie należałoby skupiać się na tym, jak powstają kręgi zbożowe, a raczej poszukać sposobu na rozwikłanie ich symboliki? Może istnieje wspólny przekaz, który ujawni się po analizie i porównaniu ich większej ilości w pewnym okresie czasu? Z pomocą komputerów mogłoby to dać ciekawe rezultaty.
Jednak luminarze nauki są ponad to. Mając więcej narzędzi i lepsze, niż amatorzy, nie badają czegoś, czego nie rozumieją. Widocznie to poniżej ich godności. Zapominają, że jednym z celów nauki jest właśnie badanie tego, czego ludzie nie rozumieją.
Bilokacja, eksterioryzacja i duchy
Duchy są wśród nas. Wielu ludzi twierdzi, że zetknęło się z duchem lub duchami. Dla wielu innych ilość dowodów na ich istnienie jest tak przytłaczająca, że nie mają wątpliwości co do prawdziwości zjawiska.
Jednak świat nauki odrzuca samą myśl, że duchy istnieją, a o badaniu w tym zakresie nie ma mowy. W sumie, trudno się dziwić. Skoro nauka „udowodniła”, że nasze mózgi wytwarzają świadomość, to przecież oczywiste, że po śmierci nie zostaje z niej nic. Więc duchy nie mogą istnieć.
Na łamach czasopism ezoterycznych regularnie pojawiają się artykuły o duchach. Ludzie je widzą, widzą je zwierzęta. Opowieści tysięcy świadków jednak nie przekonują niedowiarków.
Są ludzie (w istnienie których naukowcy zwykle nie wierzą), którzy potrafią „wyjść” z ciała, utrzymując z nim jednak pewną łączność. W takim stanie wędrują nie tylko po Ziemi, ale i do innych sfer rzeczywistości, dla nauki niedostępnych. W instytucie Monroe’a, który zapoczątkował na większą skalę badania takich podróży, setki chyba, a może tysiące ludzi nauczyło się takich podróży poza ciało. A podczas nich spotykali nie tylko duchy zmarłych, ale również inne istoty duchowe. Obszernie o tym pisze dr Danuta Adamska-Rutkowska w książce „Świadomość wielowymiarowa w świetle badań naukowych”. Pani doktor jest zaangażowana w gałąź nauki, zwaną wyprzedzającą, i naprawdę warto sięgnąć po jej publikacje.
Czy przeżycia wielu uczniów Monroe’a, powtarzalne i spójne, nie są dowodem na istnienie świata duchowego i na to, że świadomość istnieje nadal po śmierci? Pewnie nie, bo przecież na takie wyprawy nikt nie zabiera kamery czy mikroskopu.
Innym zjawiskiem, pokrewnym eksterioryzacji, a może tożsamym z nią, jest bilokacja. Jest to taka forma wyjścia z ciała, która jest widziana przez innych ludzi. Jest wiele udokumentowanych faktów, gdy tego samego człowieka widziano w dwóch miejscach w tym samym czasie. Najbardziej znaną osobą, o której bilokacji wielokrotnie pisano, był włoski zakonnik, ojciec Pio. Jednak i w tym wypadku, opowieści świadków nie wystarczą przedstawicielom „prawdziwej” nauki.
Reinkarnacja i życie między wcieleniami
Wiara w wędrówkę duszy od ciała do ciała przez tysiące lat jest wspólna dla większości religii. Jedynie te wywodzące się z wiary mojżeszowej zaprzeczają idei reinkarnacji, zwłaszcza chrześcijaństwo i chyba islam. Trudno zrozumieć, dlaczego tak duża część ludzkości trwa w przekonaniu, że żyjemy tylko raz. Nie miejsce tutaj na dyskusję na ten temat, jednak warto podać kilka argumentów.
Po pierwsze, wielu z tych, którzy przeżyli śmierć kliniczną, zmienia przekonania i uznaje między innymi ideę reinkarnacji. Po drugie, istnieją udokumentowane przypadki ludzi - zwłaszcza dzieci - pamiętających poprzednie wcielenia. Sprawdzano zgodność takich wspomnień z faktami historycznymi i zwykle wiele z nich zgadzało się. Po trzecie, ludzie cofani podczas hipnozy w przeszłość przed ich urodzeniem, przypominają sobie poprzednie życia. I choć to narzędzie chyba dosyć zawodne, bo nasza podświadomość w takiej sytuacji może dla nas „wymyślić” poprzednie wcielenia, warto je brać pod uwagę, zwłaszcza w przypadku przypominania sobie o faktach, które miały rzeczywiście miejsce w przeszłości, o czym świadczą np. dokumenty sprzed wieków.
Amerykanin Michael Newton pomagał ludziom, używając hipnozy. Jak sam przyznaje, o ile widział sens używania tej metody do, na przykład, leczenia uzależnień, jednocześnie był sceptycznie do idei reinkarnacji i używania hipnozy do poznawania poprzednich wcieleń. Jednak pewnego dnia, szukając sposobu pomocy pacjentce zdecydował się cofnąć ją do czasu przed urodzeniem. Jakież było jego zdziwienie, gdy ostatecznie kobieta owa zaczęła mu opowiadać o zaświatach, o miejscu, z którego przybyła na Ziemię! Newton nie odrzucił tego, co nie zgadzało się z jego wiedzą i przekonaniami, ale przez następne dziesięciolecia badał z pomocą hipnozy, co się dzieje z nami pomiędzy inkarnacjami. W efekcie wydał kilka książek na ten temat, a z czasem wykształcił następców, których nauczył wprowadzania ludzi w stan, pozwalający na eksplorację zaświatów.
Wielu, jeśli nie większość, z tych, którzy interesują się ezoteryką słyszało o badaniach Newtona lub nawet czytało jego książki, więc nie ma tu potrzeby opisywać życia pomiędzy życiami. Warto jednak zauważyć, że opowieści hipnotyzowanych ludzi są spójne i nawet jeśli nie każdy opisywał to samo, przedstawiając dom dusz, to z porównania ich hipnotycznych zwierzeń wyłonił się jednolity obraz miejsca, do którego wracamy po śmierci, oraz tego, co tam robimy. Warto też zaznaczyć, że jest on porównywalny z tym co w swoich duchowych podróżach odkrył Robert Monroe w jednym z duchowych obszarów.
Czy to możliwe, jak chcą krytycy tej metody, by tysiące ludzi opisujących świat dusz w stanie hipnozy, badanych przez Newtona i jego następców, zmyślało tak podobne obrazy zaświatów? Cóż, dla oficjalnej nauki nie ulega to wątpliwości i - jak zawsze, gdy coś się nie zgadza z paradygmatem, by użyć jednego z tak lubianych przez naukowców i mało zrozumiałych przez większość ludzi słowa - żaden „poważny badacz” nie spróbuje nawet zajmować się takimi bajkami.
Światy równoległe
Problem ze światami równoległymi jest taki, że naprawdę trudno udowodnić ich istnienie. Teoria mówi, że obok naszego świata istnieje prawdopodobnie nieskończona ilość światów, które są mniej lub bardziej zmienioną wersją naszej rzeczywistości. Drugi problem jest taki, że dowody na to - o dziwo - przedstawiają naukowcy, głównie fizycy, co sprawia, że są one kompletnie niezrozumiałe dla przeciętnego zjadacza chleba.
Pojawił się inny dowód. W książce pt. „Kwantowa rzeczywistość” autorstwa wspomnianej wcześniej Danuty Adamskiej-Rutkowskiej i Danuty Dudzik, znajdujemy wiele opisów przeżyć z pogranicza świadomości, w których druga z autorek opisuje stany świadomości, w jakich przenosiła się do innego świata (innych światów?), gdzie spotykała znanych sobie ludzi, a nawet inne wersje siebie. Doprawdy taki przypadek powinny badać legiony ośrodków naukowych, a nie jedna pani Adamska-Rutkowska. Mogło by to bardzo zmienić stan naszej wiedzy o rzeczywistości.
Mimo, że idea światów równoległych pojawiła się w wyniku badań fizyki kwantowej, większość ludzi nauki nie wierzy w nią. Nic dziwnego, fizyka kwantowa jest tak ścisłą nauką i tak hermetyczną - poprzez trudności z jej przekazaniem większości ludzi, nie mających odpowiedniej wiedzy, a często wystarczającego poziomu inteligencji, że i wśród uczonych zapewne niewielu jest w stanie ją zrozumieć. Dla nas, zwykłych ludzi, pozostaje tylko wiara, że fizycy wiedzą, co mówią, zwłaszcza, że oni sami różnie interpretują własne odkrycia.
Trudno powiedzieć, czy nieliczne zdarzenia wskazujące na istnienie światów równoległych (bo poza wspomnieniami Danuty Dudzik opisywano i inne przypadki, jak pojawianie się zdezorientowanych ludzi, opisujących świat podobny do naszego, ale z pewnymi różnicami) są zamierzone, czy też to tylko „błąd Matrixa”. Jednak warto je badać, a nauka miałaby w tym wiele do zrobienia, gdyby nie lekceważyła takich zjawisk.
Uzdrawianie niekonwencjonalne
Oficjalna medycyna nazywa siebie tradycyjną. Dumne określenie. Wydaje się, że tradycyjną można nazwać medycynę chińską, ajurwedyjską, jakąkolwiek szamańską, ale leczenie ludzi głównie za pomocą środków chemicznych, wynalezionych współcześnie, czy diagnozowanie za pomocą współczesnych maszyn? Trudno odrzucić wiele osiągnięć obecnej medycyny, ale opisywanie jej jako tradycyjnej jest co najmniej przesadą.
W opozycji - nie z własnego wyboru - to tej „tradycyjnej” medycyny znalazły się wszelkie metody uzdrawiania, często mające za sobą tysiące lat rzeczywistej tradycji. Jest to ziołolecznictwo (tak ostatnio deprecjonowane przez firmy farmaceutyczne), wspomniane wyżej medycyna chińska i ajurwedyjska, bioenergoterapia i wszystkie metody uzdrawiania energetycznego i duchowego. A nawet stosunkowo młoda, właściwie współczesna, homeopatia. Zwłaszcza w Polsce ze szczególną zaciekłością gremia lekarskie atakują te bastiony ciemnoty. Wspólnie z Kościołem Katolickim, zresztą.
Podobnie dzieje się z nowymi sposobami wpływania na zdrowie ludzi i - szerzej - na rzeczywistość, które ogólnie można określić uzdrawianiem kwantowym. Krytycy zarzucają tym metodom, że nie mają nic wspólnego z nauką, że ich twórcy nie rozumieją, o co chodzi w odkryciach fizyki kwantowej. Nawet jeśli tak jest, jakie ma to znaczenie, gdy po dwupunkcie czy synchronizacji kwantowej ktoś zdrowieje, zwłaszcza, gdy wcześniej medycyna oficjalna była bezradna?
Niekonwencjonalne metody uzdrawiania (znowu paradoks w nazewnictwie - przecież to one w rzeczywistości są konwencjonalne, skoro mają za sobą tysiąclecia doświadczenia) mają na koncie olbrzymie sukcesy. Uzdrowiciele duchowi czy bioenergoterapeuci wyprowadzają ludzi z ciężkich chorób, które lekarze określają nieuleczalnymi. Pomagają w lżejszych przypadkach, gdy lekarze z braku wiedzy, albo chęci ściągnięcia pacjenta do gabinetu prywatnego, nie potrafią pomóc.
Jednak wspierana przez firmy farmaceutyczne medycyna oficjalna robi wszystko, by żadna telewizja i żadne tzw. poważne czasopismo nie wspomniały o tych sukcesach. Za to we wszystkich, tak zwanych, środkach masowego przekazu pełno jest treści deprecjonujących medycynę alternatywną, w których uzdrowicieli nazywa się pejoratywnym określeniem „znachorzy”, w których każdy przypadek rzeczywistych oszustw (a jest ich najwyżej kilka rocznie), gdy ktoś zarabia na nalewkach wody z wodą, wykorzystuje się do atakowania całego środowiska uzdrowicieli. Obecnie, gdy wszyscy podziwiają - często słusznie - bohaterów, walczących z zarazą, zapomina się o masowych wręcz błędach lekarskich, prowadzących ludzi do śmierci lub kalectwa, często tuszowanych mniej lub bardziej bezczelnie. Teraz zresztą błędów nie ma, bo rząd nakazuje lekarzom wszystkich specjalności leczyć ludzi z koronawirusem.
Skuteczność medycyny alternatywnej, którą niektórzy nazywają komplementarną - trochę na wyrost, skoro nikt ze strony medycyny oficjalnej nie zamierza się integrować ze znachorami, jest bezapelacyjna. Wiedzą o tym wszyscy ci, którzy korzystali z takiej formy pomocy, a przynajmniej większość, bo przecież i uzdrawianie niekonwencjonalne też nie jest skuteczne w stu procentach. Szkoda, że w Polsce establishment medyczny nie chce tego zauważyć i podjąć współpracy z uzdrowicielami, a za to nie ustaje w próbach zniszczenia takiej konkurencji.
Tych, którzy nie wierzą w opisane wyżej zjawiska i zaciekle je krytykują, łączy jedno: zwykle nie zadają sobie trudu, by je badać. Oni po prostu wiedzą i już. Bo tak mówi im nauka, bo tak głoszą i nakazują dogmaty religijne. Kto na tym traci? My wszyscy.
Otaczający nas świat jest niezwykły, bardzo bogaty i niemal zupełnie dla nas niezrozumiały, choć większości z nas wydaje się, że wie wszystko lub prawie wszystko. Zjawiska dla nas nowe, albo wykraczające poza nasze aktualne zdolności pojmowania, powinniśmy mimo wszystko badać i poznawać w każdy możliwy sposób. Gdy jednak pozwolimy, by ograniczały nas dogmaty, zarówno te religijne jak i naukowe, nigdy nie pojmiemy rzeczywistości wokół nas i będziemy w swoim zadufaniu popełniać błędy, prowadzące nas, nasze środowisko, a może całą planetę ku nieuniknionej katastrofie.