Strona główna
ezotlo (4 kB)

Kształcenie

Nasz system oświatowy, jak chyba we wszystkich państwach, kładzie duży nacisk na „wtłoczenie” w głowy uczniów czy studentów jak największej ilości faktów. Efektem tego są sytuacje, gdy wybitny specjalista w jakiejś dziedzinie, nierzadko z tytułem profesorskim, popełnia tragiczne w skutkach błędy w stosunkach z rodziną, znajomymi, krzywdząc innych i siebie. Często kłopoty tego rodzaju mają psycholodzy i psychiatrzy! Czy można pomagać ludziom rozwiązywać ich problemy, gdy nie jest się wstanie rozwiązać własnych? Myślę, że tak, pod warunkiem, że samemu ma się nie tylko wiedzę książkową, akademicką, ale także własny bagaż doświadczeń, umiejętność słuchania bez narzucania swego zdania i wiele, wiele empatii. Niestety, szkoły i uczelnie oferują tylko suche teorie psychologiczne, z których wiele z czasem okazuje się błędnych. Szkoły innych, niż psychologiczne kierunków nie oferują nawet tego.

Jak inżynier elektronik czy mechanik może radzić sobie z problemami w domu, czy międzyludzkimi w pracy, jeśli jedyną wiedzą na ich temat jest ta wyniesiona z własnego domu i własnych doświadczeń?

Jak nie mają popełnić błędów młodzi małżonkowie, gdy żadna szkoła nie uczy współpracy z drugim człowiekiem, rozwiązywania problemów międzyludzkich, radzenia sobie z własnymi stanami psychicznymi, jak np. złość, żal, rozdrażnienie? A gdzie mają uczyć się rodzicielstwa?

Oskarżamy telewizję czy filmy o rozbudzanie w ludziach niskich instynktów, jak agresja czy dążenie do kariery „po trupach”. Niewątpliwie media mają wielki wpływ na zachowania ludzi, ale czy ktoś o rozbudzonych uczuciach wyższych pozwoli sobie narzucić styl lansowany w środkach masowego przekazu? Czy ktoś taki zamorduje kolegę, aby sprawdzić, czy śmierć wygląda tak fajnie, jak na ekranie?

Należy uczyć dzieci i młodzież wrażliwości, wskazywać im, jak sobie radzić w trudnych sytuacjach, uczyć odpowiedzialności i umiejętności wczuwania się w stany psychiczne drugiego człowieka. Rodzice rzadko to robią, nie tylko dlatego, że sami tego nie potrafią. Dobre zasady wychowania powielane są z pokolenia na pokolenie. I błędy również. W polskich rodzinach wciąż wyżej ceni się pas, niż rozmowę z dzieckiem. A umówienie się z własnym dzieckiem, jak rozwiązać problem nadal nie mieści się w głowach większości rodziców, przekonanych, że z natury mają władzę dyktatorską nad swymi dziećmi.

Nikt nie myśli o uczeniu dzieci w szkole czegoś więcej, niż bezmyślne wkuwanie regułek, a takie fanaberie, jak samodzielne myślenie ucznia przez wielu (może nawet większość) nauczycieli jest postrzegane jedynie jako zagrożenie dla porządku w klasie lub ich autorytetu.

Jeśli próbuje się przeprowadzić reformę szkolnictwa, w gruncie rzeczy chodzi w niej o jeden cel: usprawnienie metod wtłaczania uczniom wiedzy do głów. Reformy szkolnictwa u nas, czy to w jakimkolwiek kraju, nie mają na celu wychowania mądrego, dobrego człowieka, a jedynie nauczenie go pewnej ilości wiedzy, której większość zwykle w życiu w ogóle nie przydaje się.

Dużo mówi się o buntowniczości młodzieży. Jest też powszechnie wiadomo, że ów młodzieńczy bunt szybko gdzieś ginie i młody człowiek zrzuca sweter buntownika, a zakłada garnitur konformisty, przyjmując wszystkie lub niemal wszystkie zwyczaje dorosłych, z którymi jeszcze niedawno zaciekle walczył. Tylko nieliczne jednostki nie dają się zawrócić z drogi samodzielnego oceniania rzeczywistości i z mozołem podążają drogą rozwoju, bez niczyjej pomocy zmagając się z własnymi ograniczeniami i – niestety – niezrozumieniem, a często wrogością środowiska, w którym żyją.

Jak długo struktura kształcenia będzie taka, jak obecna, tak długo nie będzie warunków rozwoju dla jednostek patrzących na świat szerzej, często inaczej.

Wydaje się, że tylko gruntowna zmiana w systemie kształcenia może przynieść efekt w postaci przekształcenia ludzkości w mniej okrutną dla siebie i środowiska naturalnego, bardziej przewidującą i bardziej tolerancyjną dla odmienności. Sądzę, że dobrym sposobem byłoby wprowadzenie na stałe do szkół elementów tzw. psychologii humanistycznej lub metod takich, jakie propaguje Thomas Gordon, autor „Wychowania bez porażek” i kolejnych części tej pracy. Oczywiście nauczyciele (również nauk ścisłych czy przedmiotów zawodowych) powinni przejść odpowiednie kursy pracy z dziećmi i młodzieżą.

Obawiam się jednak, że długo jeszcze nic takiego nie będzie możliwe ani w Polsce, ani w żadnym kraju. W działalności ludzi kształcenie i wychowywanie dzieci zarówno przez szkołę, jaki i rodziców jest bodaj najbardziej konserwatywną i niepodatną na zmiany dziedziną.


Powyższe przemyślenia "popełniłem" w roku 2008. Ostatnio przeczytałem książki Igora Witkowskiego z serii "Instrukcje przebudzenia", których treść wydaje się w dużej mierze odpowiadać mojemu tekstowi. Miło, że jest ktoś o podobnych przekonaniach na ten temat. Nie sądzę, by przemiana ludzkości mogła być wynikiem tylko zmiany sposobu kształcenia, ale myślę, że jest to niezbędny warunek jej urzeczywistnienia.