Strona główna
ezotlo (4 kB)

Rywalizacja czy współpraca?

We współczesnym świecie zachodnim, zdominowanym przez kapitalizm, występuje wiele zachowań społecznych, charakterystycznych dla tego systemu. Jednym z takich zachowań jest rywalizacja. Bez tej formy współżycia społecznego trudno sobie wyobrazić współczesny świat. Występuje ona w każdej dziedzinie naszego życia: w pracy, w polityce, sporcie, a nawet w takich dziedzinach, jak sztuka czy kultura, gdzie - wydawałoby się - nie powinno jej być.

Bez wątpienia pewne współzawodnictwo jest wskazane w wielu sytuacjach. Trudno na przykład wyobrazić sobie sport bez niego, choć wielu mistrzów sportu napomyka o tym, że walczą przede wszystkim ze swymi słabościami. Warto jednak oddzielić konkurencję tzw. zdrową od tej powszechnej, gdy nie liczy się styl, ale efekt, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone. W polityce rywalizacja objawia takie okropne oblicze. Nie ważne co zrobimy, ważne jest zwycięstwo. Często widać to w pracy, zwłaszcza w korporacjach, gdzie walka „o stołki” przybiera czasem karykaturalne wręcz rozmiary. Nikt „rozsądny” nie spróbuje dostać awans poprzez solidną pracę, bo wie, że w tym celu należy zniszczyć konkurentów, wykazać ich niekompetencję, podłożyć im przysłowiową świnię itp.

Można inaczej. Często zamiast rywalizacji lepiej stosować współpracę. Gdy konkurowanie traci swą siłę i sens, bo nie ma nagle przeciwnika, albo został pokonany, tworzy się zastój. Marazm. Kończy się rozwój. Albo gdy rywalizacja przybiera wyżej wspomniane oblicze. Wówczas przejawia się siła współpracy.

Porównajmy te dwa podejścia do problemów. Oba wymagają drugiego człowieka. Jednak w rywalizacji zawsze istnieje możliwość, że stanie się ona siłą napędową nie rozwoju, ale konfliktów. Bo taką mamy naturę. Taki jest poziom świadomości większości z nas. Współpraca raczej wyzwala w nas pokłady życzliwości i dobra. I chęci porozumienia się. Pragnąc pokonać przeciwnika, możemy wznieść się na wyżyny pomysłowości i kreatywności, ale rzadko będziemy myśleć przede wszystkim o rozwiązaniu problemu, raczej o sposobach zniszczenia oponenta. Przy nastawieniu na współpracę to właśnie rozwiązanie problemu, osiągnięcie wspólnego celu jest naszym priorytetem. I najważniejsze: przy współpracy zawsze jest dwukrotnie więcej pracujących nad celem czy problemem do rozwiązania. Niestety, kapitalizm promuje rywalizację. Wręcz uważa się, że jest ona niezbędnym warunkiem dobrobytu. Na niej opiera się wolny rynek. Nie ceni się dziś współpracy, choć dużo się o niej mówi. W zasadzie cała polityka opiera się na ciągłym akcentowaniu potrzeby współpracy, przy jednoczesnym stosowaniu rywalizacji wszędzie, gdzie tylko można. Ot, taki mały fałsz.

Od lat obserwuję, że przełożeni w pracy właściwie we wszystkich zawodach, wyżej przedkładają rywalizację nad współpracę. Wydaje im się, że rywalizując, pracownicy będą bardziej wydajni. Nie rozumieją, że wydajność spada, gdy ludzie pracują w stresie, spowodowanym ciągłym współzawodnictwem, a rośnie, gdy ludzie zgodnie współpracują. Niewykluczone, że rezygnacja z rywalizacji mocno by wzmocniła naszą gospodarkę. Oczywiście, w świecie hołdującym zasadom liberalizmu jest to nie do pomyślenia. Kiedyś ceniłem liberalizm z pozornie logicznymi zasadami, promującymi gospodarkę opartą na rywalizacji właśnie, na wolnym rynku, na promowaniu najgorszych ludzkich wad: chciwości, pazerności i pogardzie dla radzących sobie gorzej. Dziś wiem, że to ślepa uliczka, prowadząca do olbrzymich różnic w bogactwie ludzi, do niszczenia środowiska naturalnego, do władzy pieniądza, do świata, w którym tak naprawdę nie ma miejsca na współpracę, w którym liczy się tylko źle pojęty indywidualizm i egoizm.

Powinniśmy uczyć nasze dzieci współpracy, wskazując zarazem niebezpieczeństwa rywalizacji. Tymczasem uczymy je od najmłodszych lat, że dziecko ma być lepsze, wyglądać lepiej, mieć wspanialsze zabawki, więcej pieniędzy i prezentów na komunię i ładniejszą sukienkę. A dzieci łatwo podchwytują tę ideę rywalizacji, a nie rozumiejąc jeszcze uczuć, potrafią bardzo boleśnie ranić rzekomo gorsze dzieci, bo mające mniej, mające biedniejszych rodziców itp. Później uczą się, że nie opłaci się tak bezpośrednio okazywać pogardę innym ludziom i jako dorośli maskują się, ale już do końca życia wartości nabyte w dzieciństwie pozostaną ich wartościami.

Czy nasze szkolnictwo potrafi zmienić ten stan? Czy rodzice, będący często filarami wyścigu szczurów, potrafią to zrobić?

Obawiam się, że nie.

Nadszedł chyba czas na poszukanie innego sposobu kształcenia dzieci.