Strona główna
ezotlo (4 kB)

Poniższy tekst został wydrukowany jako list czytelnika w miesięczniku "Nieznany Świat" w rubryce Kontakt nietelepatyczny.

Prawo przyciągania - czy warto?

Ostatnio w Polsce triumfy popularności święcą książki o prawie przyciągania. Przeczytanie „Sekretu” Rhondy Byrne, czy książek małżeństwa Hicksów, napełnia ludzi wiarą, że za pomocą myśli możemy zmienić całkowicie swoje życie. I odtąd żyć już długo i szczęśliwie.

Z pewnością są ludzie, którym udało się odnieść poważne sukcesy, kierując się radami z książek Esther i Jerrego Hicksów, Rhondy Byrne, czy Joe Vitale. Jednak po przeczytaniu dzieł Hicksów nasunęły mi się spore wątpliwości.

Najpierw o książkach Hicksów. Autorzy twierdzą w nich, że nasze życie zależy ściśle od tego, co myślimy i emocji, powiązanych z tymi myślami. W myśl zasady „podobne przyciąga podobne” nasza przyszłość zależy od tego, czemu poświęcamy swoją uwagę, o czym przeważnie myślimy. W ten sposób sami kształtujemy własne życie i jesteśmy odpowiedzialni za to, co nas spotyka. Im lepsze mamy myśli, tym lepsze życie. Jeśli nie będziemy myśleć o złych, przykrych wydarzeniach, ominą nas one. Prawo przyciągania przedstawione przez Hicksów jest proste, skuteczne i najważniejsze z praw wszechświata.

Gdy przeczytałem pierwszą z książek Hicksów, odniosłem wrażenie, że to spłycona część metody Silvy. Jose Silva też uważał, że myślami można zmieniać rzeczywistość, a w swoich książkach i na kursach przedstawił szereg dokładnych technik osiągania tego. Jednak Hicksowie idą dalej. Prawo przyciągania w ich rozumieniu jest wszystkim. Działa na wszystko we wszechświecie i na każdego człowieka, bez względu czy o tym wie, czy nie. Bez względu czy wierzy w to, czy nie. Zresztą, jeśli ktoś nie wierzy w prawo przyciągania, będzie przyciągał wydarzenia, które go utwierdzą, że takowe nie istnieje. Proste. Logiczne. A może naprawdę dla takiego niedowiarka prawo przyciągania nie będzie istniało? To jednak przeczy tezie, że rządzi ono wszystkim we wszechświecie.

Hicksowie twierdzą, że tylko i wyłącznie my jesteśmy odpowiedzialni za wszystko, co nas spotyka. Tak? Ale jeśli ktoś nie zna prawa przyciągania, nie ma o nim pojęcia, to dlaczego cała wina za wszelkie nieszczęścia ma spadać na niego? A jeśli ktoś rodzi się w rodzinie nędzarzy, w kraju, gdzie niemal wszyscy są nędzarzami, nie umie czytać, ma ciężkie życie i ginie młodo podczas tornada? To wszystko tylko jego wina, bo nie myślał pozytywnie? Można by przyjąć, że to z powodu karmy, ale w jednej z książek Hicksowie (a właściwie Abraham) stwierdzają wyraźnie, że poprzednie wcielenia nie mają żadnego wpływu na nasze życie. Zamiast tego odpowiedzialnością za nieszczęścia dzieci, niemowląt, obarczają rodziców, którzy rzekomo przyciągnęli złe sytuacje (np. wypadki, choroby) swoimi myślami.

Według Hicksów mamy wciąż szukać lepszych myśli, a to zapewni nam pomyślność i spełnienie naszych marzeń. Gdy widzimy coś, co zaburza nasz dobrostan, na przykład cudze nieszczęścia, powinniśmy odwrócić się, nie pomagać, a jedynie wyobrażać sobie, że jest dobrze. Wystarczy, że każdy człowiek na Ziemi by tak postąpił, a wkrótce żylibyśmy w raju. Tak więc od dziś nie pomagamy, bo zwrócenie uwagi na nieszczęścia może przyciągnąć je do nas. Omijamy z daleka potrzebujących pomocy, ofiary wypadków, chorych, maltretowane zwierzęta, bo zwracając na nich uwagę pogłębimy tylko ich nieszczęście, a na dodatek przyciągniemy je do siebie. Zamiast leczyć, lekarze będą myśleć o zdrowiu pacjentów, uzdrowiciele nie powinni już więcej uzdrawiać, strażacy gasić pożarów, itd... Abraham państwa Hicksów wyraźnie zaleca takie właśnie postępowanie. Nic nie róbmy, tylko dbajmy o myśli pełne przyjemności, a wtedy będziemy mieli życie złożone z samych przyjemności, bo właśnie o to w życiu chodzi. Ot, taka współczesna odmiana hedonizmu.

Neale Donald Walsch w filmie i książce „The Secret” twierdzi, że nie ma tablicy, na której wypisane jest, co powinniśmy robić, że wszystko zależy wyłącznie od nas. Doskonale to koresponduje z poglądami Hicksów, jednak jest zupełnie niezgodne z większością religii i poglądami wielu autorów książek o rozwoju duchowym, ezoteryce itp., by wspomnieć choćby tylko Caroline Myss czy Michaela Newtona, którzy twierdzą akurat coś przeciwnego. Przychodzimy na świat z pewnym planem, mamy tu coś do zrobienia, nauczenia się, mamy wypełnić wolę Boga. Nikt z wielkich tego świata nie twierdził, że naszym celem na Ziemi jest przeżywanie samych przyjemności i rozkoszy.

Poglądy Hicksów wynikają z przekazów Abrahama, które odbiera Esther. Pomijam dziwoląg nazywania pojedynczym imieniem, znanym z Biblii, rzekomo wielu bytów, ale niepokoi fakt, że jest to jedyne źródło wiedzy autorów popularnych książek. Skąd wiadomo, że Abraham są rzeczywiście sprzyjającymi ludziom bytami? Michael Newton swoje rewelacje oparł na wielkiej liczbie przypadków ludzi, którzy pod wpływem hipnozy przypominali sobie, co robili przed narodzeniem. Ich ilość zdaje się być bardziej wiarygodna, niż jedno źródło pani Hicks, przynajmniej tak długo, jak długo ktoś nie udowodni Newtonowi i jego następcom oszustwa. Zaś relacje pacjentów Newtona akurat przeczą poglądom zawartym w książkach Hicksów.

Relacje ludzi, którzy osiągali swoje cele postępując zgodnie z prawem przyciągania, wskazują, że być może rzeczywiście to prawo działa i jest jednym z najważniejszych praw naszego świata. Warto może nauczyć się korzystać z niego. Zresztą, inne systemy czy metody też to proponują, często wcześniej od Hicksów, nie nazywając tego jednak prawem przyciągania (a np. pozytywnym myśleniem).

Doprawdy, każdy chciałby być pięknym, młodym i bogatym, a na dodatek szczęśliwym. Lecz twierdzenie, że to jedyny cel życia człowieka i że dla jego realizacji powinien unikać wszystkiego, co może mu w tym przeszkodzić, sprowadzając smutne myśli, jest moralnie dwuznaczne i dość odrażające. Jeśli to rzeczywiście jedyny sposób na osiągnięcie szczęścia, każdy powinien sobie odpowiedzieć, czy chce zapłacić taką cenę.