Strona główna
ezotlo (4 kB)

Uzdrawianie alternatywne w Polsce

W Polsce trwa dyskusja nad skutecznością metod medycyny niekonwencjonalnej…

Tak chciałbym zacząć ten tekst. Niestety, nie mogę. Ostatnio przeczytałem w WP Magazyn duży artykuł o nagłówku – bo chyba nie tytule: „Poszłam do znachora. Za diagnozy, które postawił może mu grozić kara pozbawienia wolności” autorstwa Niny Harbuz.

Oczywiście był to tekst bardzo krytyczny, pokazujący, że znachorzy to oszuści, złodzieje, naciągacze. Zamierzałem złamać swoją zasadę i napisać, co o tym myślę w komentarzach, ale akurat na tej stronie nie było takiej możliwości, więc wypowiem się na własnej stronie.

Nie chcę tu polemizować z tym tekstem. Chcę napisać o tendencji, jaką od lat obserwuję w mediach polskich, niezależnie od ich światopoglądu czy aktualnie rządzącej siły politycznej. Otóż tendencją tą jest totalny atak na niekonwencjonalne metody uzdrawiania. Tu mała dygresja: czy tzw. medycyna konwencjonalna jest bardziej konwencjonalna od metod uzdrawiania, z których część była znana już od tysiącleci?

Już samo nazywanie uzdrowicieli pejoratywnym określeniem „znachor” mówi wiele o stosunku autorów do takich dziwaków jak homeopata, bioenergoterapeuta, zielarz czy uzdrowiciel duchowy. Odmawia się im wiedzy i uczciwości. Skrzętnie odnotowuje się wpadki znachorów, nie biorąc pod uwagę, że środowisko uzdrowicieli jest bardzo różnorodne. Są w nim prawdziwi znawcy ludzkiego organizmu, cudotwórcy niemal, walczący skutecznie z chorobami, wobec których „prawdziwa” medycyna jest bezradna. Ale są też zwykli naciągacze, którzy wykorzystują ułomne prawo polskie, niewymagające żadnych potwierdzeń umiejętności od uzdrowicieli (wystarczy zgłoszenie działalności gospodarczej). Jednocześnie nie zauważa się plagi nierzetelności lekarzy. Masowego wciskania ludziom niepotrzebnych leków, by zadowolić koncerny farmaceutyczne, pomyłek lekarzy, wynikających z niedouczenia, przemęczenia (praca na kilku etatach!) czy tumiwisizmu, charakterystycznego dla sporej części naszego społeczeństwa.

Jednak dziennikarze zwykle widzą tylko niewielką część uzdrowicieli, których działania spowodowały prawdziwą lub wydumaną szkodę. A może by tak zadać sobie trud i sprawdzić statystyki tzw. błędów lekarskich? Oczywiście wiem, że to niemożliwe. Przecież te pełne troski o zdrowie ludzi artykuły czy programy telewizyjne mają na celu jedynie udowodnienie z góry założonej tezy: medycyna niekonwencjonalna jest złem, który trzeba wyplenić.

W rzeczywistości żaden poważny uzdrowiciel nie będzie stawiał diagnozy, która jest prawnie zastrzeżona dla lekarzy. Żaden poważny uzdrowiciel nie będzie namawiał do rezygnacji z usług lekarzy; przeciwnie - zachęci do odwiedzenia lekarza. A ilu lekarzy wyśle pacjenta do uzdrowiciela, gdy sami nie potrafią pomóc? Żaden poważny uzdrowiciel nie zakończy nauki na zaliczeniu jednego dwudniowego kursu uzdrawiania, choćby nie wiem jak dobrego. A niestety i takich „uzdrowicieli” jest sporo w Polsce, czemu sprzyja ułomne prawo. Czy dużo ludzi wie o istnieniu w naszym kraju uczelni dla bioenergoterapeutów, w których dyplom uzyskuje się po kilku latach nauki? Że duchowych uzdrowicieli kształci się na szeregu kursów, po których trzeba zdać egzamin z umiejętności? Klienci (bo nie pacjenci) dobrych uzdrowicieli nie skarżą się, więc o nich nie mówi się w mediach. Za to nagłaśnia się przypadki udających zielarzy idiotów, próbujących zarabiać na nalewkach własnej roboty i przy okazji atakuje się całe środowisko uzdrowicieli.

Inaczej jest w innych krajach. W wielu państwach Europy Zachodniej istnieje mniej lub bardziej ścisła współpraca między lekarzami a uzdrowicielami. W niektórych koszty leczenia u uzdrowicieli lub homeopatów są pokrywane przez ubezpieczenie.

A jak jest u nas? Polska jest krajem wielu napięć i różnic światopoglądowych. Partie polityczne zdają się bardziej różnić między sobą, niż w innych krajach Europy. Jednak w jednym politycy są zgodni: w stosunku do medycyny komplementarnej. Uzdrowicieli starał się tępić każdy rząd, od czasów komuny do dziś. Przeciw uzdrowicielom są politycy, księża, lekarze i inni przedstawiciele nauki. Jedni z głupoty, drudzy z obojętności, a inni z pazerności lub obawy o własne kariery.

Nie widzę szans zmiany tego stanu rzeczy, dopóki nie zmieni się świadomość społeczeństwa. Uzdrowicielom nie pozostaje więc nic innego, jak robić swoje i czekać na lepsze czasy.